niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 10 ♥

Nie mogłam w to uwierzyć. Ja w Ravenclaw ? Krzyk tiary powtarzał się echem w mojej głowie. Czy ten głupi kapelusz chce, żebym się upokorzyła ? Nigdy się dobre nie uczyłam. Nie mam jakiś świetnych pomysłów. „Umysł masz nie mały” czy to żarty ?! Jestem taką niezdarą, kto by mnie chciał w domu dla mądrych ? Podeszłam do stołu i usiadłam koło Lily, która mnie objęła.
- Jak się cieszę, że jesteś ze mną w domu ! – wykrzyczała, przez tłum – Brakowało mi ciebie przez ten tydzień.
- Mi ciebie, też nawet nie wiesz jak bardzo ! Nawet lekcje przepowiadania przeszłości nie były takie zabawne bez Ciebie !
- A powiedziała, jeszcze coś ciekawego ? Zaraz, zaraz, zgadnę ! Że gdy się urodziłaś miała uszy słonia i grzywę jak koń, ale zaraz po tym do szpitala wskoczył terrorysta i szlafroku, ogolił ci grzywę i odciął uszy ?
- Prawie zgadłaś, ale to nie ważne. Jak w Hogwarcie ?
- Oj, świetnie, sama się przekonasz.
- Ekchem ! – wrzasnął nagle Dumbledore, tak, ze aż podskoczyłam ze strachu. – Możecie się już udać do pokoi wspólnych, a ty Rose... Jesteś głodna ?
- Trochę – odpowiedziałam, choć tak na prawdę brzuch burczał mi już jak nigdy.
- Wyślę skrzaty domowe, do Twojego pokoju. Jak na razie wszyscy rozchodzimy się !
Wstałam i zaczęłam wyszukiwać wzrokiem Lily, która zniknęła w tłumie, nagle wpadłam na jakąś ślizgonkę. Miała ładne blond włosy i niebieskie oczy, obok niej stała druga szczególnie jej twarz wyróżniały piękne zielone oczy. Miła również ciemno brązowe długie włosy.
- Jak leziesz !? – krzyknęła brązowo włosa
- Uspokój się ! – powiedziała blondynka – Przepraszam za nią, jak się zakocha jest trochę nerwowa – zwróciła się do mnie i wyszczerzyła się – Jestem Victoria Montrose, a to Caroline Reytrows W innych okolicznościach jest na prawdę fajna.
- No ale on jest na prawdę... – westchnęła Kaja
- Dobra mam już dość tego gadania o nim, na prawdę dość. Jak się nazywasz ?
- Rose Hummel – odpowiedziałam
- Dobra, no to do zobaczonka ! Chodź zakochańcu jeden ! – wzięła ją za rękę i odeszły.
Ja znalazłam w tłumie kogoś w brązowo – niebieskim szaliku i poszłam za nim. Szliśmy kawałek, lecz w końcu doszliśmy do ogromnych drzwi. „Ktosiek” wyszeptał coś do nich, a one się otworzyły. Podbiegłam do nich i weszłam do pokoju. Był piękny ! Urządzony cały w kolorach domu. Stałam tak i wpatrywałam się w pokój, nagle podbiegła do mnie Lily.
- Inaczej niż we Wrzodomyjkach, co ? – powiedziała – Też stałam tu  i gapiłam się gdy pierwszy raz zobaczyłam ten pokój. Choć, pokażę ci dormitorium. Czeka tam na ciebie mundurek i szalik. Poznam cię też z dziewczynami z naszego rocznika. Są na prawdę fajne. No dobra, nie wszystkie, ale większość.
Wzięła mnie pod rękę i popędziłyśmy po schodach, do rzekomego pomieszczenia.  Stało tam pięć łóżek, mimo, ze każde było identyczne jednak urządzone inaczej. Przy jednym wisiał plakat jakiegoś metalowego zespołu, a na nim leżała elektryczna gitara. Na drugim leżał pluszowy miś i szmaciana lalka. Na trzecim kotary były zasłonięte, a na nich wisiała tabliczka „Do not disturb”. Obok kolejnego, na szafce nocnej stała ramka ze zdjęciem na którym byli Milena i Grzesiek, sczerzący się i... machający !? Zdjęcie się ruszało, co mnie bardzo zdziwiło. Jak dotychczas ruszające się zdjęcia widziałam tylko jako gify na tumblrze. Na ostatnim łóżku leżał mundurek, szalik i krawat w kolorach domu, moja walizka i mój kot Amy. Jak najszybciej przebrałam się w mundurek. Usiadłam na łóżku, a Amy wgramoliła mi się na nogi. Zaczęłam ja głaskać, tak minęła kolejna godzina, aż drzwi od dormitorium otworzyły się i wpadły dwie dziewczyny. Jedna miała czarne włosy, kolczyki w uchu, nosie, buzi, brwi i kto wie gdzie jeszcze, druga blondynka, makijaż i piękne niebieskie oczy. Gdy się przyjrzało druga miała takie same, a właściwie ich twarze były identyczne.
- To nie moja wina, że nie umiesz chodzić ! – powiedziała blondynka
- GDYBY TWÓJ LORD PADINKTON NIE UPADŁ MI POD NOGI TO NIC BY SIĘ NIE STAŁO ! – odkrzyknęła druga
- Lord Padnikton chciał rozprostować nogi, on też ma duszę i...
- NIE, NIE MA DUSZY ! TO ZWYKŁY PLUSZOWY MIŚ !
Po tych słowach dziewczynka z misiem w ręku pobiegła ze szlochem do łóżka i zasłoniła kotary. Co jakoś czas było słychać:
- Ona się nie zna, nie martwcie się tym co ona mówi, ona się po prostu nie zna – szloch – Wy żyjecie, ale to tylko ja to wiem, kochani.
Czarno włosa westchnęła i dopiero teraz zwróciła uwagę na mnie.
- Nowa ? – spytała – Ja jestem Patty Abel, ona znaczy ta blondynka to moja siostra bliźniaczka, ma na imię Meggy. Przykro mi, że poznałyśmy się w tak... nietypowych okolicznościach. – wyciągnęłam do niej rękę, ale ona zamiast ją uścisnać, uścisnęła mnie. Zdziwiłam się, bo po jej wyglądzie nie spodziewałam się czegoś takiego. Mimo to było to miły gest. Nie czułam się tu już tak obco. – A ty ? Jak się nazywasz ?
- Rose Hummel – odpowiedziałam – Miło cię poznać. Meggy też – wyszczerzyłam się. – Ona serio wierzy, że te misie żyją ? – dodałam na ucho.
Patty pokiwała głową.
- Niestety. Zastanawiam się, czy nie pójść z tym do lekarza... Denerwuje mnie to już. Zabiera te miśki wszędzie... Dosłownie. Nawet do toalety.
Roześmiałam się.
- A tam w tym łóżku z zasłoniętymi kotarami z tabliczką leży... – podeszła do łóżka i odsłoniła zasłony – Gracy Dale – miała ona ciemno blond włosy upięte w koka. Była śliczna. Gdy mnie zobaczyła, wstała i podeszłą do mnie.
- Siemka, siemka. Miło poznać – powiedziała żując głośno gumę – Ty, kto ?
- Rose Hummel.
- No spoko, spoko. To ja idę, do zobaczonka. – Uśmiechnęła się i poszła z powrotem na swoje łóżko.
- Często to ty jej widzieć nie będziesz. Ona wychodzi tylko jak musi. – powiedziała Patty i wyszczerzyła się.
Rozmawiałyśmy cały wieczór, aż w końcu usnęłyśmy. Na następny dzień obudziła mnie Lily. Okazało się, że zaspałyśmy i do zaczęcia lekcji zostało 5 minut. Zerwałam się na nogi, ubrałam i razem z dziewczynami pobiegłyśmy na Eliksiry. W brzucho burczało mi strasznie, bo zaspałyśmy również na śniadanie, a wczoraj mimo obiecań dyrektora nie dostałam kolacji.
- Nie macie tu czegoś takiego jak budzik ?! – krzyknęłam do Patty.
- A co to budzik !? – odkrzyknęła
- A nie ważne.
Dobiegłyśmy do sali idealnie na czas. Lekcje tą mieliśmy ze Ślizgonami. Zobaczyłam w tłumie Vic i Kaje i pomachałam im, ale tylko blondynka odmachała Caroline zapatrzona była w pewnego ślizgona o włosach tak jasnych, ze wyglądały jak białe. Przystojny był, w sumie nie dziwiłam jej się, że się na niego zapatrzyła. Weszliśmy do klasy. Zajęłam miejsce między Lily, Patty i czekałyśmy na profesora. Po jakiś 10 minutach do klasy wpadł wysoki mężczyzna o pół długich, czarnych, tłustych włosach.
- To Severus Snape – szepnęła mi na ucho Lily – lepiej z nim nie zadzierać, bo miły jest tylko dla Ślizgonów, ponieważ jest ich opiekunem.
- CICHO ! – wrzasnął Snape – Dziś lekcji nie ma. Jest zebranie zwołane przez dyrektora. Proszę ustawić się jak najszybciej !
Wszyscy zerwali się z miejsc i spełnili prośby profesora. Szereg po chwili zamienił się w rozsypkę i nagle koło mnie stała Vic.
- Jeszcze nigdy nie widziałam go tak zdenerwowanego – powiedziała – Coś musiało się stać. Dyrektor nie robi zebrań bez potrzeby...
W końcu doszliśmy do Wielkiej Sali. Kazano nam usiąść przy stołach swoich domów. Po chwili głos zabrał Dumbledore...


Wiem, że krótki i że dawno nic nie wrzucałam. Nie miałam weny i chcę jak najszybciej skończyć tego bloga ;)

Kto przeczytał à Kom :3

poniedziałek, 27 maja 2013

Rozdział 9 ♥

- Jeszcze dziś widziałam się z mamą to nie możliwe, to nie możliwe – powtarzałam na głos, a po chwili znów zaczęłam krzyczeć. Nie wiedziałam czy to prawda, czy też sen. Nie wiedząc co ze sobą zrobić rzuciłam się na ziemie i zaczęłam płakać. Po chwili świat znów zawirował. Leżałam na podłodze a na około mnie stało pełno ludzi i się na mnie patrzyło.
- Co to ma być !? Czemu tu jest tyle ludzi !? Do pokoju wspólnego ! – wrzasnęła profesor Kapa wychodząca ze stołówki – A ty czego leżysz ? – zwróciła sie do mnie – Wstawaj !
- No bo ona się nagle prze... – zaczęła Lily, lecz przerwała gdy kopnęłam ją w kostkę. Nie chciałam aby jakiś nauczyciel wiedział. Nie wiedziałam czy płakałam, czy krzyczałam, wiec wolałam aby nikt nic nie mówił.
- Ja się przewróciłam, bo się potknęłam. Przepraszam za zamieszanie. – chwyciłam Lily za rękę i pobiegłam po schodach do pokoju wspólnego.
- Co robiłam ? – spytałam.
- Okropnie wrzeszczałaś i płakałaś. Co się stało ? Przestraszyłam się.
- No, bo ja, może to głupie ale...
- No mów !
- Widziałam grób mojej mamy. Data śmierci, była dzisiejsza. Nie wiem, czy to prawda czy nie, nie wiem co się ze mną dzieje ! – wybuchnęłam płaczem, lecz po chwili się ocknęłam. – Idę napisać list do mamy ! – Chwyciłam pierwszą lepszą kartkę leżącą na stole. Usiadłam i zaczęłam myśleć co nad treścią listu. Bo przecież nie napiszę „Cześć mamo, żyjesz ?” . To musi być jakoś wplecione w tekst. Wreszcie zaczęłam pisać...

Cześć Mamusiu !
Co tam u Ciebie ? Dopiero dziś wróciłam, a już strasznie tęsknię.
Jak się czujesz ? Słyszałam jak rano ojczym mówił, że boli cię gardło.
Czy wszytko jest teraz w porządku ?
Lily bardzo ucieszyła się na wieść, ze mogę iść do Hogwartu.
Ja też się BARDZO cieszę. 
Proszę odpisz jak najszybciej.
Kocham Cię !
Rose

Nie miałam innego pomysłu. Aczkolwiek myślałam, że nie zorientuje się, że coś nie tak. Z listem w ręku poszłam do żółwiarni. Wybrałam jednego z najszybszych i wsadziłam mu list do pyska. Następnie z powrotem poczłapałam do pokoju wspólnego. Umyłam się i poszłam spać. Następny tydzień, ostatni  z Lily we Wrzodomyjkach minął bardzo szybko.  Poznałam nowe zaklęcia i bardzo dobre szła mi gra w Gabodża. Doszły też nowe zajęcia. Takie jak „Opieka nad czekoladowymi żabami”  czy „Przewidywanie Przeszłości” co nie miało żadnego sensu, ale muszę przyznać, że zabawa była przednia. Głównie dlatego, że razem z Lily naśmiewałyśmy się z nauczycielki tego przedmiotu. Wymyślała różne historie z naszej przeszłości, które nie były ani trochę prawdziwe. Dowiedziałam się, że jako mała dziewczynka miałam zielone włosy, a moi rodzice grali w zespole Rockowym. Fajnie jest słuchać takie głupoty. Jest to bardzo zabawne. Kolejny tydzień, nie był już taki świetny, gdyż brak Lily mi doskwierał. Nawet lekcje Przewidywania Przeszłości nie były takie zabawne. Dodatkowo się martwiłam, gdyż nie dostałam odpowiedzi od mamy. Wreszcie nadszedł weekend przed pojazdem do Hogwartu. Wróciłam tirem do domu, tym razem towarzyszył mi również kot.  Z łomoczącym sercem zapukałam do drzwi. Otworzyła mi mama. Rzuciłam się jej na szyję. Tak bardzo mi ulżyło na jej widok. Tak strasznie się bałam, że coś się stało. Jednak to, że ona żyje znaczyło, że ze mną jest coś nie tak. Czemu widziałam ten cmentarz ? Czy to pokazuje przyszłość ? Nie, przyszłość na pewno nie, bo data była aktualna. Uznałam, że nie będę o tym myśleć. Przywitałam się z mamą, ojczymem i poszłam do swojego pokoju. Gdy weszłam kot naszej rodziny Zgredek powitał mnie ocierając mi się o nogi i syknął na moją kotkę, którą nazwałam Amy. Zostawiła bagaże i zeszłam z powrotem do salonu. Usiadłam obok mamy i zaczęłyśmy rozmawiać, do późnego wieczora. Nazajutrz teleportowałyśmy się na Pokątną gdzie kupiłam wszystkie potrzebne rzeczy do Hogwartu. Różdżki faktycznie różniły się ogromnie od tych Polskich. Były różnych kształtów  a nawet kolorów i na pewno nie można by ich nazwać „patykiem” tak jak t nazywano te polskie.  Poszłyśmy jeszcze na piwo kremowe i w dobrych nastrojach wróciłyśmy do domu. Spakowałam się i poszłam spać. W dzień wyjazdu obudziłam się z samego rana, ponieważ nie mogłam spać. Byłam bardzo podekscytowana wyjazdem i ciekawa Hogwartu. Podobno jest tam cudownie, a wręcz magicznie. Jedyne co mi się nie podobało to to, że nie mogłam zabrać laptopa, ponieważ w tej szkole sprzęty mugolskie nie działały. Po śniadaniu razem z mamą teleportowałyśmy się do wioski obok Hogwartu - Hogsmade. Do samej szkoły nie da się teleportować, więc tarasę do zamku musiałyśmy pokonać na pieszo, Amy cały czas dreptała koło mnie. Pochłonięte rozmową szłyśmy wolnym krokiem do celu. Widoki tu były piękne, a zamek taki ogromny ! Zaczęłam się zastanawiać nad domem do jakiego trafię. Czytałam o nich. Do Gryffindoru trafiają odważni. Do Slytherinu sprytni, słyszałam, że w tym domu było wiele czarodziei, którzy teraz są  czarnoksiężnikami, między innymi sam Lord Voldemort. Do Ravenclaw trafiają Ci, którzy mają nieco więcej w głowach niż inni, a do Hufflepuffu przyjacielskie ciamajdy. Jak znam życie, właśnie tam trafię, bo idealnie to pasuje do mnie. No cóż i tak to lepsze niż Wrzdomyjki. Wreszcie doszłyśmy do zamku. Z bliska robił jeszcze większe wrażenie. Czekałyśmy przed bramą wjazdową. Była zamknięta. W końcu przyszedł wielki, owłosiony pan i otworzył nam ją.
- Nowy uczeń, he ? Cholibka dużo ich doszło w tym roku. – powiedział – Jestem Hagrid, gajowy w Hogwarcie. Pani... – zwrócił się do mojej mamy – może już sobie iść, młoda se poradzi. – pożegnałam się z mamą, a gajowy zamknął za nią bramę. – Jak wrażenia ? Podoba się ?  
- Bardzo – odpowiedziałam – Tu jest naprawdę pięknie.
- No ba, że jest ! A ty, skąd się tu przenosisz ? Durmstrang ? Beauxbatons ?
- Wrzodomyjki.
- Wrzodo... co ?
- Wrzodomyjki – powtórzyłam – Szkoła Magii w Polsce.
- Nie słyszałem. Fajna ?
- Dziwna – wyszczerzyłam się.
Resztę drogi przebyliśmy  w milczeniu. Gdy weszliśmy do Sali wejściowej Hagrid przewał milczenie.
- No to co młoda ? Powodzenia i... mam nadzieję, ze trafisz do domu, który ci przypadnie do gustu. O cholibka ! Ale na błociliśmy  Filch nas zabije !- zaczął się rozglądać naokoło – Na szczęście nie ma go w pobliżu. Do zobaczenia na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami. To przedmiot którego uczę. Cześć !
- Do zobaczenia !
Gdy Hagrid odszedł zorientowałam się, ze nie mam pojęcia co mam teraz zrobić, gdzie pójść. Zostawiłam bagaże i zaczęłam chodzić po zamku. Było tu pusto. Nagle zauważyłam, że na jakiejś ścianie zaczęły pojawiać się drzwi. Podeszłam bliżej. Nagle otworzyły się, a ja wrzasnęłam. Po chwili wybiegli z niej Fred i George. Jeden z nic zatkał mi buzię.
- Nie wrzeszcz głupia ! Rose !? Co ty tu robisz ? – powiedział drugi – George puść ją już – zwrócił się do pierwszego  
- Przeniosłam się z Wrzodomyjków.
Bliźniacy parsknęli śmiechem, widocznie nazwa szkoły wciąż ich śmieszyła.
- To fajnie. – powiedział Fred. – Ale nikomu nie mów, ze nas tu zobaczyłaś, dobrze ? – wyszczerzył się.
- Prosimy – dodał George i również pokazał swoje białe zęby.
- Dobrze, ale musicie mi powiedzieć co tam robicie.
- Nie bądź taka dociekliwa, młoda – powiedział George. – Nic ciekawego się tam nie dzieje.
- To czemu to jest takie tajne ?
- Ojeju, no, eksperymentujemy tam. W przyszłości chcemy założyć sklep, okej ? Mama nie pozwala nam w domu, więc musimy gdzieś to robić. Nikomu nie mów.
- Dobrze – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się. – Ey, może wiecie gdzie powinnam pójść skoro jestem nowa ?
- Do Wielkiej Sali – powiedział Fred – zaprowadzimy cię tam, ale wejdziesz sama, gdyż wszyscy myślą, że źle się czuliśmy i zostaliśmy w pokoju wspólnym.
- Dobrze. A tak właściwie to w jakim jesteście domu ?
- Grzyffindorze - odpowiedzieli chórkiem – Tak samo jak nasza cała rodzina – dodał jeden z nich.
Doszliśmy do ogromnych drzwi.
- To tu – powiedział Fred – Smacznego i... pamiętaj buzia na kłódkę ! – Po chwili już ich nie było. Otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazała się jak sama nazwa mówi „Wielka Sala”, zamiast sufitu było tam widać niebo, które teraz było jasno niebieskie, bez żadnej chmury. W powietrzu wisiało pełno palących się świeczek. Widok ten zrobił na mnie takie wrażenie, że dopiero po chwili zobaczyłam, że wszystkie oczy siedzących na tej Sali zwróciły się na mnie. Zrobiłam się cała czerwona  i zaczęłam iść po „wybiegu” pomiędzy stołami. Czułam się strasznie niezręcznie. Wreszcie doszłam do stołu nauczycielskiego. Podeszłam do dyrektora. Wiedziałam który to z opisów innych ludzi, a on jako jedyny miał srebrzystą długą brodę.
- Ja jestem nowa, Rose Hummel ze Wrzodomyjków – powiedziałam – Gdzie mam usiąść ?
Staruszek uśmiechną się szczerze i wstał.
- Drodzy Czarodzieje ! – powiedział tak głośno, że wszyscy umilkli, a echo kilka sekund roznosiło się po pomieszczeniu – Powitajcie nową uczennicę Hogwartu, Rose Hummel ! Przybyła do nas z Wrzodomyjków ! – Panno McGonagall, proszę pójść po Tiarę Przydziału – zwrócił się ciszej do starszej kobiety w koku. – Za chwilę dowiemy się do którego domu trafi ! – Wskazał mi dłonią krzesło na środku, a ja domyśliłam się, że mam na nie usiąść. Dopiero teraz zaczęłam się przyglądać uczniom. Było tu kilka znajomych mi twarzy. Przy stole, którego uczniowie mieli na sobie złoto-czerwone szaliki siedzieli Ron i Ginny, która patrzyła się na mnie, gdy zobaczyła, że ja na nią też uśmiechnęła się i pomachała mi nieśmiało. Przy stole z brązowo-niebieskimi szalikami wypatrzyłam Lily. Po kilku minutach wróciła kobieta z Kapeluszem w ręku. Włożyła mi go na głowę, a on nagle odżył. Usłyszałam głos w swojej głowie:
- Hmm... Pomocna. Oddana. Przyjacielska. No cóż, twój charakter jest idealny dla Hufflepuffu, taak... Ale wydaje mi się, że to nie jest twoje miejsce, oj nie, nie. Możesz wiele osiągnąć w życiu. Umysł masz nie mały. No niech będzie, zobaczymy co z tego wyniknie... RAWENCLAW!!! – ostatnie słowo wykrzyknął na głos, a przy stole, przy którym siedziała Lily huknęły wiwaty. 



 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jest kolejny, strasznie długo nic nie dodawałam, ale nie miałam czasu ;o
Wiem, że ten rozdział nie jest jakoś szczególnie ciekawy, ale chciałam to wszystko zmieścić w jednym :3
Kto przeczytał - komentuje :D 






THE VERSATILE BLOGGER :3

Bardzo dziękuję Nox i Szalenie Pozytywnej za nominację, lecz niestety nie będę togo rozsyłać dalej, ponieważ uważam, że to nie ma sensu. :)


SIEDEM FAKTÓW O MNIE:
~ Kocham czytać książki. Dzięki nim można oderwać się na chwilę od życia i zanurzyć w tamtym świecie :)
~ Prowadzę stronkę na Facebooku o HP :)
~ Ostatnio przeczytaną przeze mnie książką był "Kosogłos" :3 Ogólnie seria "Igrzyska Śmierci" bardzo mi się podobała i zrobiła na mnie duże wrażenie
~ Potrafię popłakać się bez powodu :P
~ Bardzo podobają mi się rude włosy. Niestety ja mam brązowe ;o
~ Uważam, ze Harry Potter nie jest głupim opowiadaniem dla dzieci, jak sądzą mugole. Te książki wniosły do mojego życia na prawdę wiele i jestem za to bardzo wdzięczna pani Rowling :3
~ Uwielbiam rysować, malować i słuchać muzyki :D

Blogi nominowane: (Które są świetne i zachęcam do czytania ich :D)
~ Katie War http://becauseyoumustbelieve.blogspot.com/
~ Victoria Montrose http://victoria-montrose-hogwart.blogspot.com/
~ Victoria Montrose http://victoria-montrose-timetrilogy.blogspot.com/
~ Werka http://never-gonna-change-it.blogspot.com
~ Szalenie Pozytywna http://thereisalwaysho.blogspot.com
~ Nox http://draco-i-luna.blogspot.com/%20.
http://carmen-natalie.blogspot.com/


sobota, 11 maja 2013

Rozdział 8 ♥



Otworzyłam oczy. Leżałam na łące. Pięknej, kolorowej. Wokół mnie latało pełno motyli. Wstałam. Zaczęłam biegać po dywanie kwiatów. Byłam taka szczęśliwa.
- Chyba podałam jej za dużo środków – usłyszałam kaczkowaty głos jakiejś kobiety.– Tak to prawdopodobne. Niech ktoś ją obleje wodą, albo walnie w twarz.
Zignorowałam ten głos. Biegałam dalej po łące, tańczyłam, śpiewałam. Nagle lunął deszcz. Łąka zaczęła znikać, pojawił się pokój z białymi kafelkami na ścianach i jednym łóżkiem na środku, obok którego było kilka osób siedzących na krzesłach. Byłam cała mokra.
-  Och, nasza księżniczka chyba jest już świadoma. – powiedziała gruba pani, właścicielka tego głosu, który docierał do mnie na łące. – Gdzie byłaś, że tak tańcowałaś ?
Zrobiło mi się głupio. Oczywiście. Ta łąka, to było tylko moje wyrażenie po upadku.A ja widocznie to wszytsko co robiłam tam w świadomości, rzeczywiście robiłam tu. Przypomniałam sobie wszystko. Tak, upadek był w trakcie gry w Gambodża. Tylko co się stało potem ? Zaczęła strasznie mnie boleć głowa, wiec postanowiłam już nie rozmyślać.
- Byłam, na łące.- odpowiedziałam nieśmiało.
- Jak się czujesz ? – spytała gruba kaczka
- Głowa mnie boli. A co mi dolega ?
- Nie wiem. Niby czemu miałabym wiedzieć ?
- Myślałam, że jest pani lekarzem.
- Bo jestem. I co z tego. To nie znaczy, ze muszę się znać.
- A wie pani chociaż, czy mogę obie stąd iść ?
- A rób se co chcesz.
Zdziwiona wyszłam z gabinetu. I poczłapałam do pokoju wspólnego pierwszaków. Przy rurze spotkałam żółwia.
- List masz – powiedział gburowato. Tak to ten sam żółw  który donosił mi list ze Wrzodomyjków.
- Znów się spotykamy. – odpowiedziałam. – Ile tym razem spóźniony ?
- Wyjątkowo mało. Bierz go i idź dalej, niewychowana.
Wzięłam list i wskoczyłam do rury.Gdy znalazłam się w pokoju wspólnym, Lily już do mnie biegła. Rzuciła mi się na szyję.
- Tęskniłam – rzuciła.
- A ile mnie nie było ? – spytałam zdziwiona.
- Dziś to trzeci dzień. Jest piątek.
- Ojejku. Znowu będę miała zaległości. Wracasz do domu na weekend ?
- Nie. Zostaję tu. A ty ?
- Nie wiem. Chyba też. Muszę nadrobić to wszystko. Jak ja nie nawiedzę tej Anki.
- Ja też. Słuchaj, następny tydzień będzie moim ostatnim w tej szkole. Przenoszę się już do Hogwartu. Ale to chyba żaden problem, bo ty też wkrótce tam idziesz, prawda ?
- Ja, ja jeszcze nie wiem. Bo ja nie pytałam się jeszcze rodziców. Nie wiem czy się zgodzą. Przepraszam, ze ci wcześniej nie mówiłam.
- Wracasz na weekend do domu. - oświadczyła
- Niby czemu ?
- Przekonasz rodziców. Nie ma mowy, ze nie pójdziesz do Hogwartu. – uśmiechnęła się. – Zobaczysz, namówisz ich.
Odwzajemniłam uśmiech i poszłam do sypialni. Usiadłam i przypomniałam sobie o liście, który wciąż był w mojej dłoni. Otworzyłam go i zaczęłam czytać:

Kochana Córciu !
Razem z moją żoną chcielibyśmy cie zaprosić
na sobotni obiad. Chcemy Ci kogoś przedstawić.
Byłoby cudownie, gdybyś przyszła.
Przyjdź do nas o 1400 .
Odpisz jak najszybciej !
PS Lepiej wyślij innego żółwia, bo ten jest strasznie wolny
Kocham, Tata.

Szybko wzięłam kartkę i odpisałam:

Oczywiście, ze przyjdę.
Nie mogę się doczekać.
Do zobaczenia.
Kocham, Rose.

Na prawdę bardzo tęskniłam za tatą. Mimo to, że zrobił krzywdę mojej mamie. Był dla mnie ważny. Zaczęłam się pakować. Postanowiłam spędzić weekend u mamy, a do taty pójść pod pretekstem pójścia do koleżanki. Myślę, że mama nie byłaby szczególnie zadowolona z  spotkania z ojcem. Po chwili do sypialni weszła Lily.
- Co to za list ? – spytała.
- Od taty, chce się spotkać i mi kogoś przedstawić.
-  Och. Fajnie. Domyślasz się kogo ?
- Nie ma pojęcia. Choć ze mną, po żółwia. Muszę odesłać list.
Ruszyłyśmy przez korytarze do Żółwiarni. Żółwie były tam podzielone od najszybszych do najwolniejszych. Wzięłam jednego z szybkich. Dałam mu list. I powiedziałam adresata. Żółw wyszedł. W porównaniu do gbura, faktycznie pędził. Wróciłam z Lily do sypialni. Spakowałam się. Wzięłam walizki i zeszłam na dół do gabinetu dyrektorki.
- Wracam na weekend do domu. Czym mogę się tam dostać ? - spytałam.
- Traktorem, lub tirem. - odpowiedziała.
- Chyba wolę tirem.
- Dobry wybór. W traktorze strasznie śmierdzi. – wzięła do ręki megafon- Panie Romanie. Proszę przygotować tir.- zażądała i odłożyła go - Wyjdź na zewnątrz, tir  będzie tam już na ciebie czekał.
- Dziękuje.
Wyszłam z gabinetu. Pożegnałam się z Lily i siadłam do tira. Wyjęłam słuchawki i zaczęłam słuchać muzyki. Po około godzinie byłam pod domem. Podziękowałam kierowcy i zapukałam do drzwi. Otworzyła mi mama.
- Co ty tu robisz, kochanie ? – spytała
- Wpadłam na weekend – odpowiedziałam i ją uściskałam.
- A co z rodzeństwem ? – to pytanie uświadomiło mi, ze nie widziałam ich ani razu przez te dni.
- Powiedzieli mi, że zostają w szkole – skłamałam
- Och, dobrze. Wejdź.
Usiadłam z nią na kanapie. Ojczyma nie było w domu. Cieszyło mnie to.
- Opowiadaj jak w szkole. – powiedziała.
Zaczęłam opowiadać jej o szkole. O ludziach, których poznałam, a zwłaszcza o Lily. Opowiadając o niej przypomniał mi się cel przyjazdu tutaj.
- Mamo... – zaczęłam – No bo ja... Lubię tą szkołę, ale, ale...
- No co ?
- Chcę się przenieść do Hogwartu. To moje marzenie. Wiem, wiem, nowa  różdżka, szata, ale ja to sobie wszytko sama kupie. Mamo, błagam. Lily się tam przenosi. Nie zniosę bycia w tej szkole bez niej. – wyrzuciłam z siebie.
- Dobrze.
Zdziwiła mnie ta reakcja. Nie sądziłam  że tak szybko się zgodzi. Myślałam, że będę musiała wymyślać argumenty, ale nie. Zgodziła się. Tak po prostu.
- Naprawdę ? -  nie dowierzałam
- Tak. Chcę, żebyś była szczęśliwa. Sama kiedyś chciałam iść do Hogwartu. Rodzice się nie zgodzili. A gdybym ukończyła Hogwart mogłabym więcej osiągnąć.
- Och, dziękuje mamo, dziękuję – przytuliłam ją. Mam najlepszą mamę na świecie. Byłam taka szczęśliwa.
- Idź się umyj skarbie. – powiedziała, a ja pognałam na górę do łazienki, umyłam się i poszłam spać. Na następny dzień oświadczyłam mamie, z rana, że o 1400  idę do koleżanki. W domu był już ojczym więc przywitałam się z nim ze sztucznym uśmiechem, zjadłam śniadanie i do umówionej z tatą godziny słuchałam muzyki i rysowałam. Przed czternastą ubrałam się najładniej jak umiałam i wyszłam z domu. Nie wiedziałam dokładnie jak dojść do jego domu więc trochę błądziłam po okolicy. W końcu znalazłam. Mieszkał w niewielkim marmurowym, szarym domu. Zapukałam do drzwi. Tata otworzył mi ze szczerym uśmiechem na twarzy. Przytuliłam go i weszłam do domu. Był on urządzony w nowoczesnym stylu, co bardzo mi się podobało.
- Córeczko, poznaj moją żonę Oktawię – podeszła do mnie kobieta. Jedno mnie zdziwiło  Była to kobieta  obrazu wiszącego w pokoju wspólnym w Wrzodomyjkach. Uścisnęłam jej dłoń i uśmiechnęłam się.
- Przypomina mi pani bardzo osobę wiszącą na obrazie w pokoju wspólnym – wyraziłam myśli na głos.
- Ach, no tak bo to ja. Wiszę tam, bo jako jedyna z ich szkoły osiągnęłam w życiu coś większego. Pracuję w Ministerstwie Magii – pochwaliła się.
- Och, fajnie. Tato, kogo chciałeś mi przedstawić ?
- No tak, zapomniałem. Meriko. Chodź tu do nas.
Merika ? Miała na imię jak ta dziewczyna o kruczoczarnych włosach z mojej szkoły. Gdy zeszła do nas po schodach, przekonałam się, że to była ona.
- Rose... – tata chyba jako jedyny z naszej rodziny tak się do mnie zwracał – poznaj córkę Oktawii, twoją przyrodnią siostrę Merikę.
- My się już znamy. Przecież chodzimy razem do szkoły.
- To ty się dostałaś ?
- Tak, tato, mama nic Ci nie powiedziała ?
- Nie. Gratulacje, kochanie.
Nie mogłam uwierzyć  że mój tata tak niewiele wiedział o mnie. Uznałam, że powinnam się częściej z nim widywać. Zasiedliśmy do stołu. Jedzenie było przepyszne. Pani Oktawia, była na prawdę rewelacyjną kucharką.
- Córciu, chciałbym ci coś jeszcze powiedzieć. Otóż Oktawia jest w ciąży niebawem będziesz miała siostrę.
- To, to fajnie. – skłamałam. Nie wiem czemu, tak na prawdę czułam się z tym okropnie. Byłam, może nawet zazdrosna. Tata będzie miał córeczkę, którą pokocha, może nawet bardziej niż mnie. Dziwnie się z tym czułam. Pośpiesznie zjadłam obiad, pożegnałam się z tatą, panią Oktawią i Meriką i wyszłam. Powolnie szłam oświetloną ulicą, kopiąc kamienia. Zastanawiałam się, czy jestem szczęśliwa, czy smutna z wiadomości, którą obwieścił mi tata.  Zawsze chciałam mieć rodzeństwo. Takie prawdziwe. Nie jak dzieci ojczyma lub Oktawii. Tak naprawdę  dziewczynka, która się narodzi będzie mi najbliższa z mojego „rodzeństwa”. To przykre, że moi rodzice się rozwiedli. Pochłonięta myślami, wpatrzona w moje nogi nie zauważyłam, kiedy przeszłam obok mojego domu i poszłam dalej. Dopiero po kilkunastu minutach to zauważyłam i zawróciłam. Weszłam do domu, przywitałam się i pobiegłam do mojego pokoju. Postanowiłam nic nie mówić mamie. Lepiej jak dowie się tego od taty. Będzie zgrywać obojętną, chociaż wiem, ze ją to zaboli. Nie chcę robić tego ja. Zasnęłam. Następny dzień był leniwy. Rano wstałam zrobiłam mamie i ojczymowi śniadanie. Pogadaliśmy. Ustaliłam z mamą, ze do Hogwartu przeniosę się za dwa tygodnie, bo najpierw musi pogadać z dyrektorem Hogwartu – Albusem Wulfrykiem Percivalem Brianem Dumbledorem. Oglądnęłam z mamą film, a o piętnastej przyjechał po mnie tir do Wrzodomyjków. Pożegnałam się, wsiadłam do tira, wsadziłam słuchawki do uszu, a po godzinie byłam już na miejscu. Poczłapałam do pokoju wspólnego. Wyłapałam wzrokiem samotnie siedzącą Lily wpatrującą się ślepo w niebieski ogień. Była dziwnie smutna. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim humorze. Podeszłam i usiadłam obok niej.
- Hej – powiedziałam. Ona nie zareagowała. – CZEŚĆ – powiedziałam głośniej i pomachałam jej ręką przed twarzą.
- Och, siemka – odpowiedziała wreszcie.
- Co się stało ?
- Nic.
- No przecież widzę, że coś jest nie tak !
- Mój brat zaginął. Był w przedszkolu. Wyszedł i nie wrócił. Nie ma go od piątku. W sobotę dostałam żółwia z tą informacją. – po policzkach zaczęły jej spływać łzy – Tak bardzo się o niego boję. Jest dla mnie taki ważny. Co, jeśli nie wróci ? Jeśli, jeśli już nie żyje ?
- Nie płacz. – przytuliłam ja do siębie. – Na pewno nic mu nie jest. Pewnie gdzieś powędrował. Twój brat przecież jest bardzo mądry jak na 6 lat, tak mówiłaś  pamiętasz ? Poradzi sobie.
- Mam taką nadzieję. Ale boję się. Ale dość o mnie jak na obiedzie u twojego taty ?
- Jego żona to ta pani na obrazie. Merika to jej córka. I niedługo urodzi im się kolejna... Tylko tym razem będzie ona mojego taty.
- Przykro mi. Domyślam się  że to trudne. A mama pozwoliła ci pojechać do Hogwartu ?
- Tak. Tak, pozwoliła, ale tydzień po tobie.
- Ojej, jak świetnie ! – przytuliłyśmy się.
- Jest coś zadane na jutro ? – spytałam
- Nie. Chodź, pójdziemy na kolację  Dziś kanapki z podróbką Nutelli – wyszczerzyła się i poszłyśmy na stołówkę.
- Moja kromka jest spleśniała ! – krzyknął jakiś chłopak w jadalni.
- Wszystkich są, nie marudź ! – odkrzyknął się drugi.
Te słowa spowodowały, że przestałyśmy być głodne i wróciłyśmy do pokoju wspólnego. Nagle strasznie zaczęła mnie boleć głowa. Świat zaczął się kręcić. Kiedy przestał stałam na cmentarzu. Przed nagrobkiem. Było na nim Imię i Nazwisko mojej mamy. Zaczęłam krzyczeć, lecz nikt mnie nie słyszał. Byłam ja, sama w ciemną noc na cmentarzu, przed nagrobkiem, pod którym leżała moja mama. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Już 8 ^^ 
Jak przeczytaliście, to komentujcie, to dla mnie ważne :D
Dziękuję wszystkim czytelniom. Gdyby nie wy, to ten blog dawno cy już przestał istnieć ♥

wtorek, 7 maja 2013

Rozdział 7 ♥


Obudziłam się. Usłyszałam chichot grupki  plastików, a potem większości innych dziewczyn z mojego pokoju. Wszyscy się we mnie wpatrywali. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Podeszłam do Lily.
- Czemu wszyscy się na mnie patrzą ? – Spytałam.
- Emm... Idź do łazienki i popatrz w lustro – minę miała zakłopotaną – nie przejmuj się.
Pobiegłam do łazienki. Zamknęłam się w kabinie, gdzie wreszcie żadne śmiechy do mnie nie docierały. Spojrzałam w lustro. Moje zwykle ciemno rude włosy, teraz na czubku głowy były zgniło zielone, na twarzy miałam powypisywane różne obelgi i pozamalowywane rysunki. Zrobiło mi się strasznie przykro. Pierwszy dzień w szkole, a już ludzie mnie wyśmiewają. Poczułam się nagle jak w mojej mugolskiej szkole. Na szczęście tutaj chociaż miałam Lily. Jeszcze raz spojrzałam w lustro. Teraz moje ciemne oczy szkliły się, a po chwili łzy zaczęły rozmywać rysunki na moich policzkach. Uznałam, że należało by zmyć ten niezwykle pomysłowy makijaż, tylko co z włosami ? Wyszłam z kabiny. Gdy weszłam do sypialni ludzie zaczęli szeptać do siebie nawzajem i chichotać. Starając się nie zwracać na to uwagi podeszłam do szafki nocnej, która służyła mi również za szafę, wzięłam mundurek, spodnie, bieliznę i wróciłam do kabiny w łazience. Weszłam pod prysznic, aby umyć głowę Co prawda wątpiłam, że coś to da, ale zawsze warto próbować. Spędziłam pod prysznicem pół godziny myjąc głowę po kilka razy. Potem wysuszyłam włosy, ubrałam się i spojrzałam w lusterko. Nadal były widocznie zielone ślady, ale trochę pobladły. Postanowiłam nie ukazywać swojej słabości i z uśmiechem, najszczerszym na jaki mnie było stać wyszłam z łazienki. Podeszłam do Lily, która rozmawiała z Mileną i Grześkiem, z którym chyba wszystko było już w porządku.
- To przykre, ze ci to zrobili w pierwszy dzień szkoły – zaczęła Milena.
- Eee tam, w mugolskiej szkole było jeszcze gorzej. Przyzwyczaiłam się.
- odpowiedziałam szczerze – A wiecie może kto to zrobił ?
Lily i Milka pokręciły głową.
- Myślę, że to gang Anki. – odezwał się nagle Grzesiek – Przepraszam Rose, że wczoraj poznaliśmy się w takich dziwnych okolicznościach.
- Nie no zabawnie było – wyszczerzyłam się – Jakie mamy dziś lekcje ?
- No racja ! Lekcje... – spojrzał na zegarek – za 5 minut Zaklęcia. Chodźcie dziewczyny.
Zjechaliśmy trzeszczącą windą do holu. A potem rurami do Sali zaklęć. To było... oryginalne miejsce. Po pokoju unosił się odór zgnilizny, a przy małym stoliku siedziała kobieta. Mała i chuda o... niebieskich włosach.
- Witam ponownie pierwszoklasiści ! – powiedziała energicznym głosem.
- Dzień dobry pani profesor Czupryna. – odpowiedziała klasa równym, monotonnym głosem.
- Dziś, pokażę Wam zaklęcie nieco bardziej zaawansowane. Podstawy już znacie więc... – Przerwała widząc moją rękę w górze – Tak panno...?
- Hummel. Ja jestem nowa, dopiero wczoraj przybyłam do szkoły.  Nie znam podstaw.
- Och, no to panno...?
- Hummel – powtórzyłam.
- Przyjdź dziś po lekcjach na moje korepetycje. Jestem w tej klasie cały dzień. A jak na razie postaraj się zrozumieć jak najwięcej z tej lekcji.
- Dobrze.
- A więc tak podstawy już znacie – kontynuowała – dziś nauczymy się zaklęcia szybkiego snu. Jego działanie powoduje natychmiastowe zaśnięcie osoby na którą je rzuciliśmy... – tym razem ręka Mileny wystrzeliła w górę – Tak, panno...?
- Stankiewicz. Czy to zaklęcie można rzucać na siebie ?
- Oczywiście, że tak...
- Och, to niech nas pani go szybko nauczy. Będę miała usprawiedliwienie, że zasnę na pani lekcji. Jest cholernie nudna – wtrąciła Anka, a jej grupka plastików zaczęła chichotać.
- Bardzo zabawne, panno...?
- Robak. Jesteśmy już tu długo. Wiem, że jest pani stara i ma problemy z pamięcią, ale mogłaby pani w końcu zapamiętać nasze nazwiska. – dodała.
Profesor Czupryna odwróciła się od niej chwyciła z biurka różdżkę, wycelowała ją w Ankę i mruknęła coś pod nosem. Z różdżki wystrzelił jasny promień i skleił jej usta. Anka próbowała coś powiedzieć, ale wydała z siebie dziwne burknięcia  co spowodowało śmiech klasy i wyraźny cień zadowolenia z siebie na twarzy profesorki.
- A więc wróćmy do lekcji. – powiedziała – Zaklęcie szybkiego snu. Brzmi ono: Kabum-chrap. Jakiś ochotnik abym mogła na nim zaprezentować ?
Nikt nie podniósł ręki.
- Och, widzę, że dużo chętnych – powiedziała pani Czupryna – Robak, podejdź tu. – Anka nie ruszyła się z miejsca. – Chcesz móc mówić po lekcji, czy nie ? – widocznie to sprowokowało ją, bo wstała i podeszła do profesor. – No, bardzo dobrze, stań tam przed materacem – wskazała to miejsce – Cudownie. – wzniosła różdżkę – Kabum-chrap ! – krzyknęła wymachując dziwnie ręką, co spowodowało, że Anka padła na materac – Teraz już wiecie jak to zrobić, wiec chodźcie i spróbujcie sami. Klasa ustawiła się w kolejce za profesor. Ty panno...? – zwróciła się do mnie.
-Hummel.
- No tak, oczywiście. Ty idź obok materaca, weź wodę z mojego biurka i obudź pannę Robak. Będziemy na niej ćwiczyć, bo przecież ona nie może wypowiedzieć zaklęcia – uśmiechnęła się.
Oczywiście – powiedziałam, wzięłam wodę, podeszłam do materaca i chlusnęłam jej wodą prosto w twarz, było to dziwnie satysfakcjonujące  Ona zerwała się i usiadła. Rzuciła mi wściekłe spojrzenie, jestem przekonana, ze gdyby mogła, to obraziła mnie. Wstała, a Lily, która stała pierwsza w kolejce zaklęciem z powrotem powaliła ja na materac. Wyszczerzyła się do mnie i poszła na koniec kolejki. Potem dzieci kolejno usypiały Ankę, a ja ją budziłam. Tak minęła cała lekcja. Po dziwnym dzwonku, który brzmiał jak ryk kozy wyszliśmy, aby przejść na kolejne zajęcia a mianowicie Transmutacje. Ta sala była drewnianą chatką z wieloma stolikami, różowymi i niebieskimi. Wszystkie dziewczyny ruszyły do różowych  więc ja za nimi. Usiadłam z Mileną i Lily, a do nas dosiadła się dziewczyna o czarnych włosach, była zdumiewająco podobna do pani na obrazie, który wisiał w pokoju wspólnym. Uśmiechnęła się do mnie, a ja odwzajemniłam gest.
- Cisza. – buchnął donośny głos pana profesora Gąbki – Dzień dobry. Dziś po raz pierwszy zachowamy podzielenie na chłopców i dziewczyny, ponieważ wreszcie, po omówieniu zasad możemy przejść do prawdziwych celów tych lekcji. A mianowicie pierwszej połowy nazwy „Trans”, ty zajmą się dziewczyny, razem z moim bratem bliźniakiem. Staszek. Chodź tu ! – zza biurka wyłonił się maleńki człowieczek miał z ledwo metr. Nie przypominał ani trochę profesora. – To bliźniak dwujajowy. – dodał widząc nasze zdziwienie – Kontynuując  dziewczyny zajmą się wprowadzaniem ludzi w trans, a my z chłopcami drugą częścią czyli „Mutacja” głosu. Nauczymy się jej pozbyć. Potem zajęcia będą znów połączone. Dziewczyny bądźcie miłe dla pana profesora Gąbki 2.
Klasnął w ręce, a między stolikami różowymi i niebieskimi spadła kurtyna.
- Emmm... – Zaczął drugi profesor Gąbka – Mój brat mnie już przedstawił. Nauczymy się wprowadzać ludzi w trans. To coś takiego jak hipnotyzacja. Ale to coś innego. Bo to polega na czymś innym niż tamto. Bo przecież tamto jest inne. I nawet się inaczej nazywa. Nie bez powodu. No bo przecież tamto jest inne, a inne rzeczy się inaczej nazywają. Dlatego właśnie stwierdzam, że te rzeczy się różnią. Bo są inne. I mają inna nazwę. I polegają na czymś innym i inaczej się je wywołuje. Jest ktoś kto nie rozumie ? – nic nie zrozumiałam. Nikt nie zrozumiał, ale nikt by się nie wygłupił na forum klasy. Lekcja dłużyła się okropnie. Ponieważ profesor cały czas tłumaczył nam w sposób zawiły jak na początku. Wydawałoby się, że mówi nam wszystkie swoje myśli. Czasem wspominał o swojej rodzinie. Chociaż, to nie miało nic do rzeczy. Wspomniał też, ze w wieku 5 lat rzuciła go dziewczyna i dotąd trudno mu się jest pozbierać, dlatego jest singlem. To wszystko przeplatał razem z teorią i historią transu. Wrzask kozy był wielka ulgą dla całej klasy, przynajmniej damskiej części. Wychodząc wpadłam na Grześka.
- Jak lekcje ? – spytałam
- Może być – odpowiedział – Dziś tylko omawialiśmy  A szkoda, bo mam dosyć tej zmiany głosu. A wasze ?
- Weź przestań ! Gąbka 2 opowiadał nam o swej utraconej miłości. – westchnęłam, a on zaczął się śmiać. – Jaką lekcje teraz mamy ?
- Dwie lekcje Gambodża.
- Czego ? – zaczęłam się śmiać. - Czy znów jesteś pod wpływem alkoholowego ?
- Nie. To gra. Coś w stylu Quiditcha. Podobne. Trochę. Kogo ja oszukuję, to jest do bani. – wyszczerzył się. – Ale nie martw się. Przynajmniej jest zabawnie. Chodź szybciej. Trzeba się jeszcze przebrać.
Pobiegliśmy do domku przy dziwacznym boisku, które mijaliśmy z mamą jadąc do Wrzodomyjków. Poszliśmy do osobnych szatni. Gdy weszłam do dziewczęcej odnalazłam wzrokiem Lily i podeszłam do niej. Gadała z ową czarnowłosą dziewczyną, która dosiadła się do nas na Transmutacji.
- Wzięłam dla ciebie szaty do gry. – oznajmiła
- Dziękuję – odpowiedziałam i zaczęłam się przebierać.
- My się już przebrałyśmy. Z Meriką poczekamy przed szatnią, bo tu śmierdzi.
- Dobra. – Merika to widocznie imię tej dziewczyny, bo Lily razem z nią podążyła ku wyjściu.
W końcu przebrana w fiołkowe jak mundurek szatę, która wyglądała jak bodki z ochraniaczami.
- Dzielimy się na drużyny. Wybierają Roman i Adrianna. – oznajmiła profesor, a wskazane osoby wyszły na środek i zaczęły wybierać kolejno skład drużyny. Ja zostałam wybrana na samym końcu, ponieważ nikt nie wiedział na ile umiem grać, a prawda była taka, że nie znałam nawet zasad.
- Ty jesteś nowa ? – spytał się mnie Roman, z którym byłam w drużynie – znasz zasady ?
- Nie.
- To jest banalne. Będziesz na końcu i na pewno po chwili zrozumiesz. Nie ma nic bardziej prostego. – uśmiechnęłam się. Byłam bardzo ciekawa jak wygląda ta gra.
- Bierzcie piłki, banany, mopy i zaczynamy ! – wrzasnęła pani profesor Kapa. Zaczęłam się zastanawiać po co nam te przedmioty, ale przekonałam się po gwizdku, kiedy pierwszy gracz, a mianowicie Roman rzucił banana i ruszył do przodu z mopem między nogami kozłując piłkę od koszykówki. Biegł do bazy, a drużyna przeciwna, która stała w środku kwadratu, którego tworzyły bazy złapała banana obrała go ze skórki i próbowała rzucić nim w Romana. Dziwniejszej gry nie widziałam jeszcze nigdy, ale była zdumiewająco prosta. W końcu nadeszła moja kolej. „Wsiadłam” na mopa, cisnęłam banana w przestrzeń najmocniej jak się dało i zaczęłam biec co sił w nogach do bazy. Udało się. Dobiegłam. Gdy następna osoba rzuciła banana pognałam do kolejnej. Gdy byłam w połowie Anka zaczęła zbliżać się niebezpiecznie szybko do mnie z bananem w dłoni. Rzuciła go. Dostałam prosto w twarz. Potknęłam się i upadłam do tyłu. Uderzyłam o coś głową. Poczułam ogromny ból. Zaczęło robić mi się ciemno przed oczami. Ostatnie co widziałam to śmiejąca się nade mną Robak i spółka.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że tak dawno nic nie dodawałam, ale nie miałam pomysłu. Kto przeczytał  niech komentuje. Dla Was to nic, a mnie to motywuje i uszczęśliwia, że ktoś to wgl czyta xD 





poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozdział 6 ♥


- Do Wrzodomyjków przejedziemy teleporterem – oznajmiła mama. – To najkrótsza trasa.
- Dobrze – odpowiedziałam. – Mamo, a jesteś pewna, że mnie przyjmą ?
- Przecież już cię przyjęli, a myślę, ze spóźnienie nie zrobi im większej różnicy.
Zaczęłam się zastanawiać, czy gdyby nie przyjęli mnie do Wrzodomyjków, to może mogłabym od razu zaczęć naukę w Hogwarcie. Z zamyślenia wyrwał mnie kot, który wgramolił mi się na kolana. Zaczęłam go głaskać. Po chwili zaczął mruczeć. Chciałam zacząć rozmawiać z mamą, ale nie mogłam wymyślić żadnego tematu. W końcu jadę do szkoły, tam będę mieszkała, tylko czasem przyjdę na weekend.
- Mamo... – zaczęłam licząc, że coś mi wpadnie do głowy. – Bo.. słuchaj no... opowiedz mi coś o tych Wrzodomyjkach – wymyśliłam na poczekaniu.
Mama uśmiechnęła się, jak zawsze na wspomnienie szkolnych lat.
- No więc... Jak wiesz lata, które spędziłam w Wrzodomyjkach, pamiętam do dziś, doskonale. Nauczycieli, wieczorne ogniska, znajomych, szlabany, zajęcia... Ach... To wszystko tak szybko minęło... – mama rozmarzyła się. –  No ale w każdym bądź razie... We Wrzodomyjkach nie jesteśmy dzieleni na domy, jak w Hogwarcie. Dla każdego rocznika uczniów jest jedno piętro, w którym śpią. Hmm... Są też trochę inne zajęcia niż w innych szkołach... Zaklęcia, też... Ta szkoła jest... oryginalna ! Zresztą sama zobaczysz...
- Aaa... Tata mi kiedyś opowiadał, ze to właśnie tam się poznaliście. To prawda ?
- Tak. On był o rok starszy. Podobał się wszystkim moim koleżankom. Zresztą mnie też... O patrz, zaraz będziemy !
Wyjrzałam przez okno. Byliśmy na jakiejś wiosce, przy wjeździe zobaczyłam tabliczkę „Koniec Świata”. Nagle spanikowałam. Mama jechała z wielką prędkością w jakiś stary, zaniedbany, niezamieszkany budynek.
- MAMO ! ZARAZ WJEDZIESZ W TEN DOM, CZY TEGO NIE WIDZISZ !?
Mama nie zatrzymała się, nic nie odpowiedziała, pędziła dalej. Nagle stał się coś, czego w ogóle się nie spodziewałam. Wjechałyśmy w mur, ja w gąbkę i znalazłyśmy się... Na jeszcze większym zadupiu. Sto metrów od nas stał budynek. O ile to w ogóle był budynek. Wyglądał jak grzyb, ogromny grzyb z małymi budynkami dołączonymi stalowymi rurami. Jestem przekonana, że gdyby nie magia, to wszystko rozpadłoby się. Było boisko, nie mam pojęcia do jakiej gry. Nie był to quidditch, na pewno nie. Byłam kiedyś z tatą na meczu. Na tym boisku nie było tych bramek, które wyglądają jak to coś czym się robi bańki mydlane. Było to boisko od baseballu, tylko jako bazy leżały talerze. Obok boiska stał kosz, z wieloma bananami, mopami i piłkami do koszykówki. To było dziwne miejsce.
- Mamo ? W jaką grę gra się na tym boisku ? – Spytałam.
- Emm... To ciężko wytłumaczyć, dowiesz się wkrótce.
W końcu mama zaparkowała pod szkołą. Wysiadłyśmy, wzięłyśmy walizki i powędrowałyśmy do ogromnych drzwi. Zapukałam w nie. Po chwili czekania otworzył nam jakiś starzec w samych majtkach i podkoszulku.
- Tak ? – spytał wyjątkowo poważnie i wyniośle jak na jego wygląd. – Czego sobie drogie panie życzą ?
- Ja jestem ucznie, ale mój list się spóźnił, dlatego jetem tak późno. – odpowiedziałam.
- Wpuszczę panie, ale proszę od razu skierować się do dyrektorki. Ona powie paniom co dalej.
Weszłyśmy i tak jak nakazał pan w majtkach skierowałyśmy się w stronę gabinetu dyrektorki.
- Dzień dobry – powiedziałyśmy jednocześnie, wchodząc
Za biurkiem siedziała przysadzista kobieta z krzaczastymi brwiami i patrząc po jej ubraniu z nie najlepszym gustem. Miała minę, jakby przed chwilą zjadła coś zgniłego, a na dodatek tak samo śmierdziała.
- Słucham ? – powiedziała niskim głosem
- Ja... Mój list się spóźnił i ja przyjechałam, żeby się tu uczyć. - powiedziałam
- Nazwisko ?
- Hummel.
Dyrektorka zaczęła przeszukiwać listę.
- No jesteś na liście. No dobra, no to poproszę któregoś z uczniów, żeby cię oprowadził po szkole – wzięła mikrofon i przyłożyła go do ust – Anna Robak proszona do gabinetu dyrektorki  - oznajmiła. – Zaraz przyjdzie. A pani – zwróciła się do mojej mamy – może już sobie iść. Do widzenia.
Mama uściskała mnie i pocałowała w czoło.
- Wkrótce się zobaczymy. Ucz się pilnie. – powiedziała ciepłym głosem i wyszła z gabinetu. Zostałam sama z śmierdzącą dyrektorką. Ona ignorowała mnie, co wcale mi nie przeszkadzało. Po chwili drzwi otworzyły się i weszła przez nie dziewczyna. Wysoka, blondynka z pełną tapetą na twarzy. Miała strasznie obcisłe krótkie, różowe spodenki nałożone na fioletowe rajstopy.
- Czyżby córka pani Józefiny ? – pomyślałam
- Wzywała pani – powiedziała. – Po co i co to ? – Rzuciła mi pogardliwe spojrzenie
- To jest panna Róża, jest nowa, jej list się spóźnił. Oprowadź ją po szkole. – odpowiedziała dyrektorka
- Muszę ?
- Tak. Do widzenia.
Razem, z lalunią wyszłam z gabinetu. Nie odzywałyśmy się do siebie ani słowem.
- No dobra. – odezwała się wreszcie Anka – Obie nie chcemy swojego towarzystwa, więc postaram się oprowadzić cię jak najszybciej. Tu masz hol. – było to okrągłe pomieszczenie u podstawy wielkiego „grzyba”. Na podłodze leżał zakurzony dywan. Na ścianach było coś namalowane, ale tak samo jak na pieczęci nie dało się określić co to było. Szłyśmy dalej doszłyśmy do jednej z rur. Anna wskoczyła do niej, wiec uznałam, z muszę zrobić tak samo. Poczułam jakbym leciała. Lewitowałam kierując się do wylotu. Jedyne co nie było w tym fajne to smród rdzy z rury.
W końcu wyleciałam. Znalazłam się w szklanym pomieszczeniu z wieloma rurami.
- Widzisz te tabliczki nad rurami? – spytała ta wredna – Na nich jest napisane do sali z jakimi zajęciami prowadzi wyznaczona rura.
Spoko - odpowiedziałam obojętnie. Anka wywróciła oczami i wskoczyła do rury, a ja za nią. Znalazłyśmy się z powrotem w holu, a następnie skierowałyśmy się w stronę drewnianej windy towarowej. Miałam wątpliwości co do bezpieczeństwa jazdy tym... czymś, ale aby nie wyjść na tchórza wsiadłam d niej i mocno złapałam się poręczy, lecz po chwili ją puściłam, bo była ona w pleśni. Nie mam pojęcia jaki cudem,
piszcząc okropnie winda dotarła na górę.
- Tą rurą się wlatuje do pokoju dla uczniów i sypialni – powiedziała stając obok niej – ominęłyśmy parę pięter, bo nie mam ochoty na twoje towarzystwo tam jest jadalnia i tak dalej, zobaczysz sobie kiedyś.
- Dziękuję za oprowadzenie – powiedziałam jak najbardziej sarkastycznym tonem i  ze sztucznym uśmiechem. Wskoczyłam do rury. Lot był krótki. Gdy wyskoczyłam ujrzałam Wielki pokój z palącym się niebieskim ogniskiem na środku. Na około niego były plastikowe krzesła. W kątach pokoi były stoliki z kilkoma krzesłami. Najwyraźniej do nauki, a całą jedna ścianę pokrywał obraz, z szczupłą kobietą o kruczoczarnych włosach i piwnych, inteligentnych oczach. Wydawało mi się, że kiedyś już ją widziałam. Jak znam życie, to było tylko wrażenie. Po chwili z rury wyskoczyła Anna przechodząc popchnęła mnie i pobiegła w stronę rozchichotanych plastików. Ja nie znając nikogo usiadłam na jednym z krzeseł stojących dookoła ogniska.
- Czemu te płomienie są niebieskie ? – spytałam siedzącego obok mnie chłopaka, próbując nawiązać znajomości.
- Ja po prostu jestem papugą – odpowiedział niewyraźnie.
Przepraszam... co ? – byłam rozbawiona jego odpowiedzią
- Jestem papugą, przestań mnie dręczyć, hejterze !
Teraz to już nie wytrzymałam, parsknęłam śmiechem. Nagle podeszła do nas dziewczyna o ciemno rudych włosach z wplecioną wstążką.
- Przepraszam za niego – powiedziała nieśmiało. – Dostał dziś zaklęciem alkoholowym. Stad jego zachowanie. – uśmiechnęła się serdecznie – Milena jestem.
- Rose – odpowiedziałam i odwzajemniłam uśmiech.
- Nowa ? Nie widziałam się tu wcześniej – powiedziała.
- Tak, dzisiaj jestem tu po raz pierwszy – mój list się strasznie spóźnił. – A ty na pierwszym roku ?
- Owszem.
- Nie gadaj Milka z tą hejterką ! – wtrącił się chłopak.
- Grzesiek, ona nie jest hejterką. – powiedziała - Chyba muszę coś z nim zrobić, miło było cię poznać, do zobaczenia – zwróciła się do mnie i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Hej, nawzajem – odpowiedziałam.
Jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju. W kącie przy jednym z biurek siedziała dziewczyna o blond włosach. Mimo wielu podręczników naokoło niej ona rozmarzona patrzyła się w okno. Nie wiem czemu. Ale patrząc na nią wiedziałam, że znajdę w niej bratnią duszę. Nie była ubrana dziwacznie jak Milena, ani na plastika, typu Anna. Miała na sobie zwyczajne obcisłe dżinsy i turkusowe trampki. Podeszłam do niej i usiadłam obok niej.
- Hejeczka – powitałam ją ze szczerym uśmiechem.
- Cześć, znamy się ? – powiedziała dopiero teraz zwracając na mnie uwagę i odwzajemniając uśmiech.
- Nie, jestem tu nowa, dopiero dziś tu przyjechałam, bo list mi się spóźnił. Rose, Rose Hummel jestem.
- Lily, Lily Anderson – powiedziała i wyszczerzyła się.- Skąd pochodzisz ?
- A, z takiego zadupia, a ty ?
- Z Warszawy. Szczerze mówiąc to nie zamierzałam zawierać w tej szkole żadnych znajomości...
- Czemu ?
- Bo niedługo przenoszę się, do Hogwartu, a wiem, ze rozstania są cholernie trudne – westchnęła
- Ale, może przeniesiemy się tam obie, bo ja marzę o Hogwarcie i bardzo chcę się tam przenieść.
- Naprawdę !?
- No... Raczej bym nie kłamała, nie ?
Przytuliłyśmy się. Nie sadziłam że uda mi się nawiązać tu jakiekolwiek znajomości, a czułam, ze ta znajomość wiele zmieni i będzie bardzo ważna w moim życiu. Cały wieczór spędziłam na rozmowie z Lily. Miałyśmy pełno tematów do rozmowy i podobne gusta. W końcu zrobiło się strasznie ciemno.
- Idę się umyć – oświadczyła Lily. – Też idziesz ?
Potaknęłam głową i wjechałyśmy piszczącą windą na pierwsze piętro, gdzie była sypialnia pierwszorocznych dziewczyn. Pokój ten wyglądał jak psychiatryk. Ściany były białe, podłogi również, tylko na łóżkach, które wyglądały jak szpitalne leżała kolorowa pierzyna. Moje bagaże leżały już na łóżku, które należało do mnie. Na moje nieszczęście było ono obok łóżka Anki. Westchnęłam i poszłam do łazienki. W długim korytarzu było około tuzina drzwi. Na każdych świeciła się lampka. Czerwona oznaczała zajętą, a zielona, wolną. Weszłam do jednej z wolnych kabin gdzie znajdowała się szafka na ubrania, prysznic i umywalka. Szybko umyłam się, wciągnęłam na siebie piżamę, oczywiście fiołkową, która obowiązywała w tej szkole. Wyszłam z kabiny. Wskoczyłam do mojego szpitalnego łóżka, po chwili czytania książki, zasnęłam.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Co sądzicie ? Piszcie :D

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 5 ♥



- Wstawaj. – obudził mnie ojczym chłodnym tonem. – Umyj się, ubierz i zejdź do nas na śniadanie.
Nie odpowiedziałam, przekręciłam się na drugi bok i przykryłam po uszy kołdrą  Dopiero po 10 minutach zaczęłam wykonywać polecenia. W końcu gotowa zeszłam na dół. Przy stole siedzieli już wszyscy. Usiadłam na miejscu, gdzie zawsze siedziałam. Popatrzyłam po wszystkich, ale tylko do mamy się uśmiechnęłam. Odwzajemniła gest. Zaczęłam wsuwać jajecznicę z bekonem. Jak zwykle nikt prócz mamy i ojczyma się nie odzywał. Gdy skończyłam poszłam wstawić talerz do umywalki i wróciłam do salonu.
- No to co ? – powiedziałam entuzjastycznie – Jedziemy ?
- Jasne, tylko dopiję kawę – odpowiedziała mama.
Pobiegłam na górę po walizkę. Podrapałam kota za uchem i schodząc upuściłam walizkę na schodach, co spowodowało okropny hałas gdy turlała się na dół.
- Przepraszam ! – wrzasnęłam, ojczym obrócił oczami, a moje rodzeństwo chichotało. Tylko moja mama powiedziała cicho.
- Nic się nie stało, skarbie.
Ojczym stał już ubrany w drzwiach  Zaczęłam się zastanawiać jakim cudem dopił kawę i ubrał się w tak krótkim czasie. Pewno jest jakimś mutantem. Chwyciłam walizkę i wyszłam z domu. Powietrze było takie rześkie, że zatrzymałam się i zaczęłam je wdychać, do czasu kiedy Robert mnie nie pośpieszył.
- No to, cześć – powiedział ojczym do matki i pocałował ją w usta, na co mi jedzenie z żołądka wróciło do przełyku. – Do zobaczenia, Różo. – dodał całkiem innym, głosem niż do mamy.
- Wolę jak się do mnie mówi Rose – wycedziłam przez zęby, ale on mnie zignorował. Wsiadł z moim najukochańszym rodzeństwem do samochodu i już pędził z nimi do szkoły. Ja z mamą wsiadłyśmy do jej małego czerwonego wozu i pojechałyśmy w przeciwną stronę.
- Jedziemy na zakupy – oświadczyła – Kupię ci wszystkie rzeczy potrzebne do szkoły. Jest to nie daleko stąd. Godzina drogi, nie więcej.
Przez całą drogę opowiadałam jej rożne moje przeżycia, którymi zawsze chciałam się z nią podzielić, ale nie potrafiłam. Godzina minęła jak kilka minut, a już stałyśmy pod sklepem na zwykłej, mugolskiej ulicy z szyldem „Magiczne Sprzęty Mariana”.
- Serio ? – pomyślałam – Tutaj mam kupić potrzebne mi rzeczy ?
Spodziewałam się raczej magicznego targowiska, jak... Pokątna na przykład.
- Och, nie martw się – powiedziała mama widząc moja minę – W tym sklepie jest tylko przejście do prawdziwego sklepu magicznego.
Te słowa trochę mnie pocieszyły. Zakupy do szkoły zawsze wydawały mi się być czymś bardzo wyjątkowym, więc trochę się zawiodłam widząc sklep „Magiczne Sprzęty Mariana”. Weszłyśmy do niego. Był to zwykły mugolski sklep z kapeluszami, z których wyskakiwały pluszowe króliki, kartami „przepowiadającymi przyszłość” i czarnymi pałeczkami z białym paskiem, które nazywali różdżkami. Mama pociągnęła mnie za rękę do przebieralni i zasłoniła kotary. Wyjęła różdżkę i stuknęła nią 3 razy w prawy, górny róg lustra. Gdy skończyła podłoga pod nami zapadła się, a my zaczęłyśmy szybko spadać w dół. Spadłyśmy na miękki materac. Gdy wstałam zobaczyłam wielkie pomieszczenie z kilkunastoma drzwiami. Na każdych wisiała mała, zerdzewiała tabliczka z napisem sklepu, który znajduje się za nimi. Mama zaczęła iść w kierunku jednych z nich. Poszłam za nią. Na tabliczce napisane było „Różdżki Zdzisława”. Zobaczyłam na twarzy mamy lekki uśmiech, na widok tabliczki.
- Polskie różdżki są troszkę inne niż te do Hogwartu, Durmstrangu czy Beauxbatons. – powiedziała –Sama się przekonasz.
Nigdy nie widziałam innej różdżki niż te polskie, myślałam, że tak wyglądają wszystkie. Słyszałam, że uczniowie Hogwartu kupują różdżki u Oliwandera. Ciekawe jak one wyglądają. Weszłyśmy. Dopadł mnie odór stęchlizny, rdzy i drewna. Miałam ochotę zatkać nos, ale uznałam, ze nie był to zbyt przyjemny gest dla sprzedawcy.
- DZIEŃ DOBRY ! – wrzasnął jakiś pomarszczony, szczerbaty staruszek – Co bedzie dla pań ? – uśmiechnął się i ukazał swoje lśniące, bez zębne dziąsła.
- Och, dzień dobry, panie Zdzisiu – powiedziała mama – Ja przyszłam z córką po różdżkę do Wrzodomyjków. Pamięta mnie pan ? Kupowałam tu różdżkę gdy byłam mała. Dąb, szkliwo, giętka jak antenka teletubisia...
- Pani ! Ja nie pamiętam co ja wczoraj na śniadanie jadł, a pani takie pytania.
Zaczęłam się śmiać. Giętka jak antenka teletubisia ? Serio ? W porę się opanowałam, bo mama na mnie patrzyła, ale nie było to proste.
- Przypomniał mi się taki żart – skłamałam.
- Ta dzisiejsza młodzież... – westchnął pan Zdziś i nagle strasznie przypomniał mi gburowatego żółwia, który przyniósł mi list. – Pokaż paznokcie, pani.
- Słucham ? – powiedziałam zdziwiona.
- A jak mam niby zobaczyć jaka różdżka pasuje !?
Wyciągnęłam do niego rękę, a on przyjrzał się jej uważnie. Trwało to kilka minut.
- Już wiem, Sosna, łuska śledzia, sztywna jak prywatka.
Obrócił się i pobiegł w kierunku stosu różdżek,a ja robiłam co mogłam, aby ponownie nie parsknąć śmiechem. Udało się. Po chwili przybiegł z powrotem trzymając w ręku rzekomą różdżkę.
- Puknij się nią w głowę. – Wolałam już nie pytać o co chodzi. Widocznie to procedura dobierania różdżki w Polsce. Zrobiłam co kazał. Różdżka, która wyglądała jak zwykły patyk, od której czuć było rybą nagle zniknęła mi z ręki i znalazła się z powrotem na stosiku różdżek.
- Nie pasi – powiedział szczerbaty  i pobiegł po kolejną. – Spróbuj tą. Brzoza, ząb dinozaura, lekko giętka jak nie wiem co.
Walnęłam się nią w głowę i wystrzeliły z niej kolorowe iskry.
- Wiedziałem, że to ta. Ciekawe, bardzo ciekawe...
- Co jest takie ciekawe ? – spytałam.
- Zrobiła mi się dziura w nowej skarpetce. Muszę zgłosić reklamacje. Dziś ostatni dzień. Ale szczęście ! – był najwyraźniej uradowany. Podał mi nową różdżkę i poszedł bez słowa na zaplecze.
Chodźmy, kochanie. – powiedziała mama. – Teraz szata.
Wyszłyśmy, a ja odetchnęłam zwykłym, nie śmierdzącym powietrzem. Razem z mamą skierowałyśmy się w stronę innych drzwi. Wisiała na niej tabliczka „Szaty polskiej jakości panny Józefiny”. Weszłyśmy. W tym pokoju zatem pachniało jakby panna Józefina cały ranek psikała się, oraz wszystko na około perfumami. Słabo mi się zrobiło od tego zapachu. Podeszła do nas kobieta w średnim wieku z farbowanymi, prawie białymi blond włosami,  tipsami, które miały kilka centymetrów długości, różowym topie i spódniczce  która ledwo co zakrywała jej majtki. Założę się, ze też były różowe.
- Eleczko, co sobie życzycie ? – odezwała się mieląc w buzi gumę.
- Szatę do Wrzodomyjków – odpowiedziałam.
- OMG ! Czemu tak późno !? Dawno wykorzystałam ten materiał, kochaniutka ! – westchnęła – Ale nie miej smutnej minki, maleńka, farcik masz, bo za pół godzinki mam dostawę. Idźcie do Zdzisiulka po różdżkę lub po książki do Marylki, a jak wrócicie materiał już będzie, słodkie.
Pośpiesznie wyszłam ze sklepu. Ta pani musiała mieć coś z głową. Nie lubiłam takich ludzi, denerwowali mnie.
- Kiedyś pracowała tu inna pani. Miała na imię Karina. – powiedziała mama – Była na prawdę przemiła. – westchnęła – Niestety, umarła, kilka lat temu. Pracowała tu aż do śmierci.
- Czemu, akurat pani Józefina po niej odziedziczyła sklep?
- Bo, chociaż trudno w to uwierzyć, to jest jej jedyna córka.
W milczeniu podeszłyśmy do księgarni „Czytse”. Otworzyłam drzwi. Bałam się, że będzie tu kolejny nieprzyjemny, specyficzny zapach, ale poczułam tylko zapach książek  tysiąca książek  Kochałam ten zapach, bo kojarzył mi się z tymi wszystkimi historiami, które czytałam, które pokochałam, dzięki którym przeniosłam się w inny świat. Zdecydowanie, ten sklep polubiłam chyba najbardziej, za sam zapach. Podeszła do nas szczupła wysoka kobieta z promiennym uśmiechem.
- Słucham ? Co potrzebne ? – spytała.
- Wszystkie książki potrzebne do nauki w Wrzodomyjkach – odpowiedziała mama.
- Czy aby trochę nie za późno na zakupy do szkoły ?
- List się spóźnił. – wtrąciłam się
- Ach, no tak, ostatnio wszystkie listy się spóźniły, ale inne dzieci dostały je już miesiąc temu.
- Trafiłam na wyjątkowo wolnego żółwia – uśmiechnęłam się.
Pani pokręciła głową i zniknęła za półkami z książkami. Po kilku minutach wróciła ze stosem książek w ręku.
- Łącznie 11 galeonów. – oznajmiła.
Mama wręczyła jej monety, podziękowałyśmy i wyszłyśmy ze sklepu. Teraz  z powrotem kierowałyśmy się do „Szat polskiej jakości panny Józefiny”. Po otworzeniu drzwi znów buchną odór, od którego szczypały mnie oczy.
- Och, wróciłyście ! Już mam materiał, słodziutka ! Siadaj tutaj, jak masz na imię ?
- Róża... ale...
- Och, jak słodko !
- ...Ale wolę jak mówi się do mnie Rose – dokończyłam.
- Rose... Jeszcze sweetaśniej ! Bierzemy się do robótki !
Zmierzyła mi wymiary i pobiegła po materiał. Jego kolor nie przypadł mi do gustu.
- Chłopcy mają błękitaśny, a dziewczęta fiołkowy – oznajmiła uroczyście. – Na prawdę świetnie dobrane !
Przewróciłam oczami. Ciężko opisać jak wyglądały skończone mundurki. Były dwa. Jeden na zimę, grubszy sweter z naszywką z godłem Wrzodomyjków i moim imieniem. Nadal nie wiedziałam co przedstawia godło tej szkoły. Drugi, na lato, z cieniutkiego materiału również z godłem i imieniem. Były jeszcze topy. Może i kreacje nie były by złe, gdyby nie ten ich... kolor. Przymierzyłam jeden sweter.
- Powiem ci jedno, biutaśnie maleńka ! – powiedziała Józefina - To będzie 20 galeonów – zwróciła się do mojej mamy, a ona dała jej monety. – Dzięki, ze wpadłyście, miłego pobytu w Wrzodomyjkach !
Wyszłyśmy. Mama uśmiechnęła się tajemniczo.
- Zostało jeszcze tylko jedno – powiedziała i skierowała się w stronę drzwi z tabliczką „Mruczki, skrzeczki i inne” – Kupię ci zwierzątko. Jakie będziesz chciała, choćby miało kosztować tysiąc galeonów. Muszę ci wynagrodzić to, że byłam dla ciebie taka okropna.
Doceniałam to co robiła dla mnie mama, mimo, że nie miałyśmy dużo pieniędzy, dziś wydała już na mnie mnóstwo.
- Dziękuję, mamuś.
Uśmiechnęła się. Otworzyła drzwi sklepu i weszłyśmy. Ile tu było zwierząt!
Zaczynając od szczurów, przez ropuchy i żółwie do kotów i sów. Zawsze bardzo chciałam mieć sowę  ale to jest środek komunikacji w Hogwarcie, nie w Wrzodomyjkach. Ewentualnie mogłam wybrać żółwia, ale zniechęciło mnie spotkanie z jednym. Na całe szczęście te do kupienia nie umiały mówić. Po kilkunastu minutach oglądania zwierząt, zdecydowałam się. Kot. Będzie przypominał mi o domu, a poza tym uwielbiam koty. Szczególnie spodobał mi się liliowy z pięknymi niebieskimi oczami. Wzięłam go pod pachę i ruszyłam do kasy.
Nie był agresywny, ani trochę. Zaczęłam się zastanawiać jak go nazwę. Wiem na pewno, z nie będzie to takie pospolite i nudne... Jak Mruczek na przykład. To musiało być to coś oryginalnego, pomysłowego.
- 23 galeony – powiedział gburowaty kasjer. To dziwne, ale od spotkania z tym żółwiem z poczty, we wszystkich  którzy byli gburowaci, widziałam tego żółwia. Mama podała mi monety, abym przekazała kasjerowi. Upuściłam je. Westchnęłam i rzuciłam się na podłogę aby je pozbierać. Pewna kobieta schyliła się i pomogła mi. Podziękowałam  jej i dałam kasjerowi pieniądze. Wyszłyśmy.
- To co ? Idziemy na kremowe piwo i do domu ? – spytała mama.
- Mamo, nie wiem czy pamiętasz, ale ja mam 13 lat, a ty prowadzisz samochód.
- Oj, przestań  w tym prawie nie ma alkoholu ! – mama wyglądała teraz jak nastolatka, która próbuje namówić mamę na nową bluzkę – Tak dawno tego nie piłam !
- Dobrze już mamo, dobrze. – Tak na prawdę, to bardzo chciałam tego spróbować. Słyszałam o tym piwie, podobno jest przepyszne.
Weszłyśmy, wypiłyśmy piwo, był to chyba najlepszy napój jaki miałam w ustach, zrozumiałam czemu mama tak chciała na nie pójść. Na zakupach, przez cały czas chodził mi po głowie Hogwart. Głupio mi było pytać mamę.Tak się cieszyła, że idę do Wzodomyjków. Kiedy indziej spróbuję się jej spytać.
- Następny cel ? – spytała mama.
- Wrzodomyjki – odpowiedziałam z udawanym entuzjazmem.
Wsiadłyśmy do auta i ruszyłyśmy...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Co sądzicie ? ;3 Piszcie !